Opowiadanko napisane, żeby przerobić urwanego erpega w one shota, bo nie lubię pozostawiać rzeczy nieskończonych.
Postać mężczyzny nie należy do mnie i nie biorę jej w żadnym stopniu na siebie.
„Wtedy widzę to poprzez przebłyski
temperamentu,
klatka po klatce, jak koniuszek
palca za wiatraczkiem:
sen o czymś odległym, co również
jest prawdą.
Marzenia o wolności obok marzeń o
umieraniu.”
Ostatni raz zerknął na swoje odbicie w
lusterku cofania, nim w końcu zdecydował się wysiąść z czarnego suva. Smutne,
mętne oczy, przykryte ciężkimi, zasinionymi powiekami i zapadnięte kości
policzkowe; słyszał wiele razy, że powinien doprowadzić się do porządku, albo
straci pracę, godność i resztki statusu w społeczeństwie. Hael był niemal
gotów, by wrócić do domu i paść na łóżko z wyczerpania.
Okolica zdawała się spokojna. Uliczka,
wyłożona płytą brukową i staromodne kamienice, o wysokich drzwiach i białych
okiennicach. Ciężkie krople deszczu spływały po włosach i czole mężczyzny, gdy
stał oparty o maskę swojego samochodu, w dłoni trzymając rozmiękający od wody
kawałek papieru. Po kilku chwilach, które pozwolił sobie poświęcić na
zamyślenie, wyprostował się i skierował się wąską ścieżką ku klatce schodowej
jednego z budynków. Ciemne jak obsydian niebo rozciągało się nad jego głową i
gdyby nie uliczne latarnie, nie widziałby niczego. Gniotąc między palcami
kompletnie zrujnowaną kartkę, zadzwonił do drzwi.
— Kto tam? — odezwał się cichy głos po
drugiej stronie, a szum deszczu uderzającego o bruk zdołał niemal zupełnie go
zagłuszyć.
— Proszę mnie wpuścić. Ktoś zgłosił tutaj
nadużycie — odparł gorzko, starając się przekrzyczeć bębnienie kropel.
— Czy mam kłopoty?
— To się okaże. Proszę otworzyć drzwi —
zażądał stanowczo, tym protekcjonalnym tonem, którego nauczył się już na
początku swojej kariery. Faktycznie, jeden z sąsiadów zatelefonował z
pretensjami, a w powietrzu niemal czuć było zapach surowej energii, jaką tu
wykorzystano. Skłamałby jednak, mówiąc, że zaistniała sytuacja obejdzie się bez
reperkusji. Nadludzkim wymierzano o wiele surowsze kary za łamanie prawa, niż
robiono to zwykłym ludziom.
Wejście
rozwarło się przed nim z przeciągłym jękiem starych zawiasów, a w progu stanęła
dziewczyna. Na sobie miała jedynie cienki szlafrok, związany czymś, co
przypominało wyciągnięty welurowy szalik i srebrną bransoletę na lewym
nadgarstku, ze skrzętnie wyrzeźbionym chrabąszczem majowym.
— Dzień dobry — powiedziała głosem zimnym,
jak zamarznięta tafla rzeki. Hael pomyślał, że jest całkiem ładna, z młodą
buzią i jasnozielonymi oczami. Od razu jednak odegnał tę nieprofesjonalną myśl,
kołatającą mu w głowie.
— Odnotowano tutaj niepokojące rzeczy —
poinformował kategorycznie, po czym bezceremonialnie minął klatkę schodową i wszedł
się do środka mieszkania, ramieniem odpychając dziewczynę.
Salon, w którym się znalazł pachniał
ziołami, fioletową bazylią, lawendą, trawą cytrynową i czymś jeszcze, czego nie
znał. Ściany pokrywał przyciemniały od dymu fresk, przedstawiający mitologiczne
sceny. Orzeł o mahoniowym piórach porywający Ganimedesa ku chmurom. Blada
Psyche w sukni ślubnej. Iksjon, z ciałem nienaturalnie rozciągniętym na
rozżarzonym kole. Wściekłe psy rozszarpujące mięso Akteona.
— Roberto Ferri — mruknęła ochryple i
przeciągnęła się, przywodząc tym na myśl kota.
— Słucham? — spytał bezmyślnie, a jego
oczy, zmrużone i zmęczone, spostrzegły, jak cienka tkanina spowija kształt jej
piersi i krągłość bioder.
— Artysta, który je namalował — wyjaśniła,
uśmiechając się wymuszonym uśmiechem. Jej dłonie opadły ciężko wzdłuż ciała —
Naturalnie, to tylko reprodukcje. Nie byłoby mnie stać na oryginały.
Hael wzruszył ramionami z obojętnością,
wszedł w głąb pokoju i usiadł na kanapie. Z chwilą, kiedy mężczyzna wszedł do
środka, cisza w pomieszczeniu stała się o wiele głośniejsza, niż krzyki deszczu
za oknem.
—
Coś do picia? — zaproponowała miękko, przestępując z nogi na nogę, jakby stanie
w miejscu nagle stało się dlań niebywale trudne. Skinął głową i na kilka sekund
pozwolił powiekom opaść. W otaczający go koktajl
zapachów wciął się jeszcze jeden ostrzejszy, mniej subtelny. Zaciągnął się, a
jego nozdrza wypełniły się wonią prażonych ziaren kawy. Odchylił głowę, na
moment rozkoszując się tym uczuciem, miękkością kanapy i odgłosami krzątaniny w
kuchni. Na kilka chwil zapomniał, że jest w pracy, a zmęczenie po trzech
nieprzespanych nocach dopadło go ze wszystkich stron. Z trudem uniósł powieki,
starając się przywrócić do porządku.
— Muszę panią wylegitymować — poinformował
szorstko, gdy dziewczyna wróciła do pokoju, niosąc w dłoniach odrapaną tackę z dzbankiem
i dwoma filiżankami z cienkiej porcelany — Jakikolwiek dokument z, na którym
jest nazwisko.
Naczynia stuknęły o siebie lekko, kiedy
odstawiła tacę na okrągły kawowy stolik między dwoma sofami.
— Może być identyfikator pracowniczy? —
zapytała opanowanym głosem, a na jej twarzy pojawił się dziwnie niepokojący,
wymuszony uśmiech. Hael skinął głową lekko. Odpowiedziała tym samym gestem, po
czym skierowała się do jednej z komódek ustawionych pod ścianą i wyjęła z
najwyższej szuflady plastikową kartę na blado niebieskiej smyczy.
Niemal wyrwał identyfikator z jej dłoni,
kiedy tylko zbliżyła się i wyciągnęła rękę ku niemu. Marszcząc brwi, dokładnie
przyjrzał się maleńkim literkom, oplatając wypłowiałą, błękitną tasiemkę wokół
swojego palca. Oczy piekły go z braku snu.
— Helena — odezwał się w końcu — Bardzo
dojrzałe imię dla tak młodziutkiej dziewczyny. Powiedz mi więc, Heleno,
dlaczego nie jesteś odnotowana w urzędzie statystycznym? Wszyscy nadludzcy są
do tego zobowiązani.
Przekrzywiła głowę i usiadłszy na fotelu ustawionym
na lewo od kanapy, nalała Haelowi filiżankę kawy. Doskonale czarnej, której
aromat znów uderzył w przeczulony zmysł węchu. Ospałym ruchem smukłej dłoni,
przesunęła porcelanową filiżankę bliżej mężczyzny.
— Jesteś demonem — bardziej stwierdziła,
niż zapytała, a w jej głosie przebrzmiała nuta ciekawości. Zdawała się
kompletnie zignorować pytanie, lub też nie uznała go za wystarczająco ważne, by
udzielić odpowiedzi — Słyszałam, że tacy jak ty rzadko dożywają dorosłości.
— Jesteś czarownicą — odparł, nieznacznie
pochylając się nad stolikiem. Zapulsowało mu w skroniach, jakby krew zaraz
miała rozsadzić mu głowę. Nie powinna wiedzieć — Takie jak ty nie stoją ponad
prawem. Ponawiam pytanie: dlaczego nie jesteś odnotowana w urzędzie
statystycznym?
— Z wielką chęcią odnotowałabym się w
urzędzie. Gdybym tylko wiedziała w dniu osiągnięcia pełnoletniości o tym, że
nie jestem człowiekiem.
Kącik jej ust zadrżał niemal
niezauważalnie, nie przestała się jednak uśmiechać. Wyciągnęła dłoń, by odebrać
od Haela swój identyfikator; skóra na jej ręce była biała jak porcelana
dzbanka, poprzecinana niebieskawymi żyłkami, a na koniuszkach palców wyraźnie
zaczerwieniona. Zignorowawszy ten gest, odłożył kartę na stół, po czym
nerwowym, niemal spazmatycznym ruchem podniósł filiżankę i przycisnął naczynie
do ust, pozwalając, by kawa poparzyła mu język i podniebienie.
— Jest dużo czarownic, prawda? — spytała,
a uśmiech w końcu znikł z jej twarzy. Przesunęła językiem po spierzchniętych,
bladych wargach. Pokiwał głową przecząco, zaciskając palce na uszku filiżanki z
taką siłą, że mógłby urwać je od naczynia.
— Nie takich jak ty — odpowiedział
zdawkowo. Wszystko było nie tak, jak powinno.
Czarownice. Drobne wróżbiarki, kobiety z
piętnem na czole, mogły w najlepszym przypadku postawić tarota, przepowiedzieć
niedaleką przyszłość lub zaoferować remedia na niegroźne choroby. Większość
czarownic jakie znał opanowała tylko te techniki, których można się nauczyć przez
wieloletnią praktykę. Nie był co prawda specjalistą w dziedzinie, ale swój
instynkt miał. Jeśli mimo wieloletniego tłumienia jej moc i tak wyszła na jaw
bez żadnej właściwej nauki, dziewczyna musiała być naprawdę bardzo uzdolniona.
Spojrzał na ciemne znamię w kształcie odwróconego półksiężyca, przypominające
tatuaż na jej czole. Wyczuła jego prawdziwą naturę; od razu wiedziała kim jest.
Mógł udawać spokój, chociaż krew w jego żyłach wrzała. Zwykła czarownica nie
zdołałaby dostrzec jego pochodzenia.
— Uznam to za swoisty komplement —
odezwała się, jak trzęsienie ziemi wcinając się w jego rozmyślania.
Nonszalancko oparła się plecami o oparcie fotela i założyła nogę na nogę. Hael
zapatrzył się beznamiętnie w siniec wysoko na jej udzie, fioletowawo-czarny, jak
niewielka galaktyka.
Ponoć osoba, która nie śpi przez jedną
noc, czuje się podobnie jak podczas upojenia alkoholowego. Przetarł oczy
wierzchem dłoni, próbując skupić myśli na jednym, konkretnym temacie.
— Pachniesz jak strach — stwierdziła
niespodziewanie, pochylając się w kierunku mężczyzny. Ciężki zapach
goździkowych liści i palonych papierosów omotał go, jak rosa osiadając na
skórze.
— Moglibyśmy się dogadać — stwierdził,
odrzucając głowę w tył.
Dziewczyna uniosła brew i odsłoniła zęby w
uśmiechu, tym razem zgoła innym niż ten, którym raczyła go od początku rozmowy.
Szczerym, z nutką szelmowskiej ironii.
— Moglibyśmy się dogadać, mówisz? — zapytała,
jak kot przekrzywiając głowę. Włosy osunęły się z jej barku i opadły na pierś.
— Nie będę dalej drążył. Policja, ani inne
służby nie będą się tobą interesować, przynajmniej dopóki nie zrobisz czegoś
naprawdę niebezpiecznego.
— Brzmi zachęcająco — odparła figlarnie, delikatnie unosząc
kolano lewej nogi — Ale co na to policyjny kodeks moralny?
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo, ignorując tę zaczepkę.
Poprawił się nieznacznie na miękkiej sofie i zerknął za okno. Niebo zmieniło
swoją barwę z głębokiej czerni, którą zastał opuściwszy auto, na nieco
jaśniejszy odcień grafitu, przecięty jasnym punktem Księżyca. Przez chwilę
obserwował, jak krople uderzają o szybę, tworząc fantazyjne koła. Zlepione
kosmyki, przyklejone do jego czoła nagle przypomniały mu, że zaledwie od
kilkunastu minut siedzi na obitej skórą kanapie, w pokoju ozdobionym dziwnym
freskiem.
— Moim kodeksem moralnym nie musisz się przejmować —
stwierdził w końcu niemal nienaturalnie spokojnym tonem, ponownie przenosząc
wzrok za Helenę.
Zmrużyła oczy i rozchyliła delikatnie wargi, jakby chciała
zripostować jego słowa, jednak w ostatniej chwili się opamiętała – spuściła
jedynie głowę w dół i z największą dozą słodkości, na jaką było ją stać, spytała:
— Czego chciałby pan w zamian?
Kiedy opuszczał jej mieszkanie, ulewa
osłabła nieco, a pełnia wprawiała ciężkie krople w lekkie migotanie. O tej porze
roku, słońce zachodziło koło trzeciej i nie pojawiało się z powrotem przez
blisko dwadzieścia godzin. Niemal nieustająca noc. Osoby przybywające do Valo
Yössä uznawały to za dziwne, wręcz przytłaczające; trudno jednak uznać coś za
takie, kiedy towarzyszy ci to przez dekady. Hael był przyzwyczajony do mroku,
trzymającego miasto w swoich sidłach od jesieni po późną wiosnę. Wsiadając do
auta, spojrzał w lusterko cofania, na swoje smutne, zmęczone oblicze. Był
przystojnym mężczyzną, chociaż siateczka żył pod oczami, szorstki zarost na
brodzie i wysuszona skóra zaczynały utrudniać dostrzeżenie tego. Wszystkie
demony były obdarowane niepospolitą urodą; w końcu pierwszy z nich był niegdyś
aniołem i ulubieńcem Boga. Zacisnął wargi i drżącą rękę wcisnął kluczyk do
stacyjki.
Niemal bezmyślnie, wiedziony dziwnym
rodzajem instynktu, zboczył z głównej drogi. Wąskie, nieoświetlone uliczki
wiodły go w kierunku, który miał nadzieję zapomnieć. Zabawne jest to, jak jedna chwila może zmienić
całe życie. Najgorsze jest to, że człowiek nigdy się jej nie spodziewa. Budzi
się jak zwykle rano i nie wie, że to właśnie tego dnia cała jego egzystencja
rozpadnie się na najdrobniejsze kawałeczki. Helena bezwstydnie badała jego myśli,
eksplorowała, jak galerię sztuki. Wiedział, że zobaczyła wszystko to, co chciał
ukryć, nie czuł jednak wstydu, a satysfakcję. „Co na to policyjny kodeks
moralny?” spytała, kiedy stawiał przed nią swoje warunki. Jak droczące się
dziecko, z kapryśnym uśmiechem na ustach.
Zaklął, gwałtownie szarpiąc kierownicę, by
ominąć posągowego jelenia, stojącego na skraju drogi. Kwiecista wiązanka
wyrwała się z jego gardła. To miał być jeden z nielicznych normalnych wieczorów
tej jesieni. Kolejne białe pigułki przeciskające się przez zabliźnione gardło,
smog wypełniający płuca i paskudna obojętność, którą emanował nie tylko on, ale
i cały świat. Los jednak zdecydował się pokrzyżować te plany.
Zaparkował suva na poboczu. Żeliwna brama
stała otworem, jakby nikt nigdy jej nie zamykał. Inskrypcja nań, toporne,
rzeźbione litery, głosiła: secúndum nomen tuum, Deus, ita et laus tua in fines
terræ - Jak imię Twe, Boże, tak i chwała Twoja sięga po krańce ziemi. Z ciężką
głową wysiadł z samochodu i niespiesznym krokiem przekroczył próg cmentarza
świętej Vilhelminy. Właściwie nie wiedział, dlaczego zdecydował się przyjechać
w to miejsce; nie odwiedzał go w końcu od ponad dwóch lat. Być może gdy ktoś
wertował myśli drugiej osoby, ta osoba również wracała do nich siłą rzeczy. A
teraz wspomnienie nie dawało mu spokoju, cisnąć się przed jego oczy z siłą
znacznie większą, niż ta, z którą próbował je odeprzeć. Obejmując się
ramionami, by choć trochę osłonić się przed zimnem, usiadł na ziemi, przed
niewielkim nagrobkiem. Słowa wyryte w jasnoszarym kamieniu były niemal
niewidoczne.
— Cześć mała — rzucił
mrukliwie w przestrzeń, a wiatr poniósł jego słowa echem w dal. Przez kilka
sekund z zamkniętymi oczami i złudną nadzieją czekał na jakąkolwiek odpowiedź,
inną niż cisza. Bezcelowo – był w końcu zupełnie sam, a duchy przecież nie
istnieją. Uniósł powieki i przybrał na twarz gorzki uśmiech. Jego mała
siostrzyczka, najukochańsza osóbka w jego życiu, przyczyna wszystkich jego
koszmarów. Znów zamknął oczy i pozwolił wspomnieniom płynąć. Siedział samotnie w zadymionym, dusznym
pokoju. Jego kreaturzo-wygięty kręgosłup boleśnie wbijał się w ścianę, ale to
nie miało znaczenia. Nie mógł płakać, już nie potrafił. To krople innej, metalicznej
mazi skapywały mu na koszulę, którą będzie zmuszony wyrzucić. Dławił się
powietrzem, a może tylko własną beznadzieją. Zdawał się nie istnieć, ale wolał
myśleć, że to wszyscy inni nie istnieli. Wokół jego twarzy tańczyły płomienie,
których nie potrafił powstrzymać, tak jasne, że widział je nawet mimo
zaciśniętych powiek. Wirowały wokół niego, pożerając wszystko, czego dotknęły.
Każdej nocy chował twarz w dłoniach, starając się nie widzieć tego, co zrobił,
po czym budził się zlany potem, ze skostniałymi z zimna palcami. Każdej nocy na
nowo przeżywał dzień, kiedy jego tłumiona moc nagle wydostała się z jego ciała
jak eksplozja.
Helena zarzekała się, że jest
w stanie pozbawić go tych nocnych wizji – wymienił jej swobodę na swoje
przespane noce. Powinien był skłuć jej ręce za plecami i zabrać ją do Białej
Wieży, gdzie nałożyliby blokadę na jej moc, tak, by więcej nie mogła jej
używać. Pokusa uwolnienia się od koszmarów była jednak znacznie silniejsza, niż
obowiązek moralny i poczucie prawości.
Brak
snu jest biletem w jedną stronę do tymczasowej psychozy.
— Do widzenia — powiedział,
podnosząc się z ziemi. Jego spodnie były brudne od błota i trawy, która zmiękła
pod wpływem ciepła jego ciała. Otrzepał się nieuważnie i nie odwracając się
więcej w kierunku grobu, wrócił do auta.
Następnego wieczora znów
wybrał się do Heleny, tym razem jednak zostawił służbowy samochód na parkingu
przed Białą Wieżą. Autobus jak zwykle zadrwił sobie z niego i nie pojawił się
wcale, zmuszając Haela do nieplanowanego spaceru obrzeżami miasta. Choć
niechętnie, musiał przyznać, że ta część Valo Yössä była
niesamowicie urokliwym miejscem, zwłaszcza o tej porze dnia, gdy zapalały się
drobne światełka, rozciągnięte między przydrożnymi latarniami. Poprawił szalik
i schował dłonie do kieszeni płaszcza, z całych sił starając się spokojnie i
miarowo oddychać zimnym powietrzem. Uspokoić bicie serca, chociaż coś rozrywało
go od środka.
Czarownica przywitała go dzbankiem
czarnej, gorącej kawy, którą napełnił swój kubek bez zastanowienia.
— Nie chciałbyś czegoś
mocniejszego? — zapytała miękkim głosem, przysiadając na poręczy fotela.
Wyglądała nieco inaczej, niż poprzedniego dnia. Jej jasne włosy były starannie
zebrane w gładki kok, a jasnozielone oczy podkreślone szarym cieniem. Znamię w
kształcie półksiężyca mieniło się lekko, jakby nałożyła nań półprzezroczystą,
srebrną emalię.
— Nie trzeba — odparł, sunąc palcem po brzegu
kubka z cienkiej porcelany — Ale nie obrażę się, jeśli ty się napijesz.
Pokiwała głową z lekkim
uśmiechem.
— Ja nie pijam, alkohol
osłabia zmysły. Założyłam, że ty będziesz chciał nieco się… — przerwała na
moment i spoważniała — uspokoić i dodać sobie odwagi.
— Mam powody, żeby tego
chcieć?
— O tym dopiero się przekonamy
— powiedziała chłodno, stając na nogi. Ruch jej ciała sprawił, że aksamitna sukienka
zawirowała lekko na jej biodrach — Ale wiedz, że podchodzę do zaistniałej
sytuacji z pełną powagę i szczerze chciałabym ci pomóc. Niemal całą noc
spędziłam szukając rozwiązania i odnalazłam dwie możliwości… — zawahała się na
kilka sekund i zerknęła za okno — Jeśli żadna z nich nie zadziała, poszukam
czegoś innego.
— Doceniam to — przyznał,
dopiwszy resztki kawy. Przyjemne uczucie ciepła wciąż jeszcze rozchodziło się
po jego ciele, choć zaczął tracić pewność, czy to gorący napój był jego
źródłem, a nie intensywny, korzenny zapach włosów Heleny, który wypełniał jego
nozdrza i gardło — I doceniam twoją szczerość.
— Musisz tylko zasnąć, żebym
mogła spróbować.
Zmarszczył brwi i przełknął
ślinę. Czarownica stała przed nim nienaturalnie sztywno, jak statyczny posąg z
marmuru, a na jej bladych nogach pyszniło się więcej sińców, niż poprzedniego
wieczora. Przy ciemnogranatowym aksamicie jej sukienki, zdawały się jeszcze
bardziej kontrastować z białą skórą jej ud.
— Nie jestem w stanie zasnąć
na zawołanie — wycedził przez zęby, zaciskając palce na pustym kubku. Znów
pokiwała lekko głową, a w kącikach jej ust zaczął błądzić frywolny uśmiech. Wyciągnęła
dłoń i czubkami palców dotknęła skroni Haela.
Świat zawirował przed jego
oczami, rozmywając się w mdłą feerię barw i świateł. Instynktownie spróbował
przeciwstawić się obezwładniającemu uczuciu, jednak chłód skóry dziewczyny
uspokoił jego myśli dziwnie kojącą siłą. Pozwolił powiekom zlepić się, a głowie
ciężko opaść na oparcie sofy.
Oderwała dłoń od
twarzy mężczyzny z trudem, jakby ich ciała skleiły się w tym jednym punkcie. Na
kilka sekund przymknęła oczy, po czym ze świstem wypuściła z ust wstrzymywane
powietrze. Krótka fala bólu uderzyła w jej przedramię, jakby ktoś wbił jej tępy
sztylet głęboko w mięso. Tuż nad nadgarstkiem zaczął wykwitać czerwono-czarny
siniec; widoczny efekt użycia wyniszczającej magii.
Z cichym sapnięciem przysiadła
na kolanach Haela i z powrotem przycisnęła palce do jego czoła. Zamknąwszy
oczy, poczuła jak jego energia wypełnia jej żyły, ciemna, jak niebo za oknem i
zdziczała siła demona. Chwila nieuwagi, a bez trudu mógłby rozszarpać ją na
najdrobniejsze kawałki, rozsadzić ją od środka, pozostawiając jedynie krew na
ścianach i trochę wspomnień. Tak samo, jak uczynił z tą drobną dziewczynką,
którą zobaczyła w prześladujących go wspomnieniach.
Przesunęła palcami po jego
włosach, odgarniając je z twarzy. Wyglądał spokojnie śpiąc. Nieznaczna bruzda,
którą dostrzegła wcześniej na jego czole teraz wygładziła się i zniknęła.
Niemal od razu na pokrytym piegami nosie pojawiło się lekkie zaróżowienie. Nie
wyglądał, jakby lada chwila koszmary miały wstrząsnąć jego świadomością.
— Głupi chłopiec — mruknęła
gorzko, odsuwając dłoń. W jednej chwili bruzda znów przecięła jego czoło, a
podbródek zadrżał mu, jak w trakcie płaczu.
Zaskoczona tą nagłą zmianą,
chwyciła jego twarz w dłonie i przycisnąwszy czoło do jego, powoli zaczęła
recytować wyuczoną formułę.
Za oknem zaczął prószyć
pierwszy śnieg, malutkie gwiazdki płynęły leniwie z nieba, a Helena próbowała
wyobrażać sobie, że to kosmos płodził je na swoje podobieństwo. Z całych sił
przekazywała tę spokojną wizję wraz z zaklęciem, aż oddech Haela powrócił do
normalnego, miarowego tempa, a skóra jego twarzy wygładziła się. Przez kilka
kolejnych kwadransów tkwiła w bezruchu, by przekonać się, czy salwa koszmarów
powróci i zmusi ją do kolejnego wyczerpującego zaklęcia. Nic takiego jednak się
nie stało, a mężczyzna zdawał się spać spokojniej, niż kiedykolwiek mógłby to
sobie wymarzyć.
Z trudem wyprostowała się,
ociężale poruszając zastajały w niewygodnej pozycji kręgosłup. Wzdychając,
stanęła i postawiła dwa krótkie kroki w tył. W stopach czuła nieprzyjemne
mrowienie, a w dłoniach pulsującą krew. Na jej nodze pojawiło się kilka
płytkich ran, ale żadnych więcej zmian na skórze nie zdołała u siebie
zaobserwować.
Przesunęła palcami po twarzy,
rozmazując i tak zrujnowany makijaż po powiekach i policzkach. Nie, nie, nie. To nie mogło mieć
najmniejszego sensu. „Nie" niewiele zmieniało – a powinno. Słyszała, jak
powtarza to słowo w swoim wspomnieniu, pokryty krwią i przerażony. Nie umiała
określić, ile wtedy miał lat, ponieważ wyglądał praktycznie tak samo, jak w
momencie, gdy przysiadł na jej kanapie. Zgadywała jednak, że od tamtego
zdarzenia minęło już kilka wyniszczających jesieni.
Chwiejnym krokiem opuściła
salon, wchodząc schodami do swojej sypialni. Wycieńczona, jak bo wielogodzinnym
biegu i obolała. Pozostawiła mężczyznę za swojej kanapie, przykrywszy go
miękkim, wełnianym kocem z białymi frędzlami, by w spokoju odespał wszystkie
stracone noce. Zsunęła z siebie sukienkę i rozpuściła włosy, pozwalając by
opadły luźno na plecy i ramiona. Nie miała siły, by zmyć z siebie odrętwienie i
zdenerwowanie; pragnęła tylko, by chłodna kołdra ukoiła obolałe nogi i zmęczone
ramiona.
Przed świtem obudziły ją chrapliwe krzyki,
dochodzące z salonu, w którym zostawiła Haela. Pełne bólu i paniki wrzaski
sprawiły, że wypadła z pokoju, nakładając szlafrok w biegu i niemal potykając
się na śliskich, drewnianych schodach. Mężczyzna leżał na podłodze. Spadł z
kanapy, zaplątany w koc. Rzucał się, oczy miał otwarte, choć widać było w nich
tylko białka, i krzyczał.
— Koszmar? — wyszeptała Helena, opadając
na kolana i dotykając go ostrożnie. Ciepłe łzy bezsilności zapiekły ją w
oczach. Była przekonana, że zaklęcie spełniło swoją rolę i że jej się powiodło.
Zacisnęła zęby i przesunęła dłonią po ramieniu mężczyzny.
Hael uspokoił się nieco pod tą delikatną
pieszczotą palców i wydał z siebie zduszony szloch. Przestał się szarpać, choć
nadal oddychał ciężko. Gdy tylko Helena odsunęła dłoń, z jego ust znów wydarł
się krzyk, więc ponownie go dotknęła, tym razem przyciskając rękę do jego
klatki piersiowej. To go ukoiło.
Jego skóra paliła dziwnym rodzajem
gorączki, która zdawała się nie być do końca fizyczną dolegliwością. Helena
pobiegła do kuchni po namoczony zimną wodą ręcznik, by przemyć mu twarz. Nie
miało dłużej znaczenia to, że to właśnie on był osobą, której była winna
przysługę. Teraz był kimś, kto jest chory i potrzebuje pomocy.
Położyła się obok niego na drewnianych
panelach i przytuliła się na jego pleców, nie hamując już łez bezsilności. W
jednej chwili zapomniała o obu zaklęciach, których się nauczyła i o niezwykłej
mocy ziół, które przygotowała wczorajszego popołudnia. Liczyło się tylko to, że
gdy ich ciała się stykały, Hael uspokajał się, jakby nigdy ich nie zaznał,
przestawał krzyczeć i szarpać się jak w spazmach.
— Nie tak miało to wyglądać — oznajmił nad
ranem posępnym tonem. Był blady, a jego oczy po nocy koszmarów okalały cienie
intensywniejsze niż wieczorem. Helena również nie spała, zajęta trzymaniem go w
objęciach i szeptaniem mu sekretów, by go uspokoić, ale też rozpaczaniem nad
własną bezradnością. Obydwoje siedzieli na podłodze salonu. Hael bawił się
drobną łyżeczką ubrudzoną fusami od kawy.
— Przepraszam, że nie udało się za
pierwszym razem — mruknęła, podciągając kolana pod brodę.
— Nie mam ci tego za złe. Doceniam, że
spróbowałaś.
— Nie, nie, nie — jęknęła, chowając twarz
w dłoniach — To moja wina. Spanikowałam i nie zrobiłam tego, co powinnam, ale
uspokajałeś się, kiedy tylko cię dotykałam i zapomniałam, że miałam
wypowiedzieć zaklęcie.
— Wszystko nie tak — zaśmiał się cicho i
rzucił łyżeczkę na podłogę — Kiedy byłaś blisko, koszmar nie znikał. Ale w
jakiś sposób wiedziałem, że to tylko dawne wspomnienie i że w każdej chwili
mogę się obudzić. Że ten trup może jeszcze ożyć, choćby na moment.
Tak, ze swojego punktu widzenia, który
ukrywał przed światem, tym właśnie był: niczym więcej, jak trupem. Workiem
mięsa i kości ułożonym na kształt człowieka, pragnącym i jednocześnie
nienawidzącym czuć, skopanym przez marzenia, na wpół nieżywym. Gdyby tylko
Helena wiedziała, że mogła być lekiem na wszystko, że była w stanie ukatrupić
tę chorobliwą potrzebę bycia kochanym przez wszystkich w miękkości swojej skóry
i zapachu swoich włosów. Odwrócił się w jej kierunku i uraczył ją smutnym
uśmiechem. Wpatrywała się w niego przez palce. Na lewym nadgarstku znów miała
rzeźbioną bransoletę z chrabąszczem. Misternie uformowany w metalu robak zdawał
się żywy i gotowy, by oderwać się od obręczy i odlecieć z ręki dziewczyny.
— Dzisiaj w nocy znowu spróbuję —
oznajmiła z dziwną mocą, odsuwając dłonie od twarzy — Ale tym razem postaram
się nie stracić opanowania.
— Nie musimy robić wszystkiego od razu —
stwierdził, zignorowała jednak jego słowa.
Dzień wcześniej, nad ranem wypełnił
dokumenty, opisując sytuację jako fałszywe zgłoszenie. Mógłby stracić pracę.
Mógłby nawet trafić przed sąd. Ale to wszystko zdawało się błahostką,
nieistotnym żartem, kiedy siedzieli razem na podłodze, a ich bose stopy stykały
się nieznacznie. Musiał uwierzyć, że
grzech może uczynić człowieka lepszym.
Każdego kolejnego dnia tygodnia zaklęcia
znów zawodziły. Przez kilka chwil oczyszczały umysł, pozostawiały po sobie
jednak nieprzyjemny posmak; sny uderzały po nich ze zdwojoną siłą.
Czasem w nocy Haela nie dopadały koszmary.
Spali wtedy razem, spokojnie i bezpiecznie, choć nadal splątani ze sobą, co
stało się przyzwyczajeniem, a może nawet czymś więcej. Ich ciała pasowały do
siebie i Helena wpadł na myśl, że jej sen byłby częściej zakłócany przez jej
własne koszmary, gdyby nie ramię, które jakimś sposobem zawsze kończyło
oplecione wokół jej biodra, a łagodny oddech Heala owiewał jej czoło w miejscu,
gdzie spoczywały jego usta, dotykając skóry nie dla pocałunku, ale dlatego, że
znajdowały się tak blisko.
W obliczu tak spędzonej wieczności
myślała, że mogłaby się zakochać.
helenkowa strona w moim szkicowniku |
I jestem! Nie tylko fizycznie (a może cyfrowo xD), ale i pod wrażeniem :O
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie mi się czytało, tak płynnie i znów ilustrowałam sobie obrazy opisywanych przez Ciebie scen, bez żadnych problemów :)
Jedno coś tylko zwróciło moją uwagę, ale aż głupio mi wytykać Ci jakikolwiek błąd >.<
"Zabawne jest to, jak jedna chwila może zmienić całe życie. Najgorsze jest to, że człowiek nigdy się jej nie spodziewa." - troszkę dziwnie się to czyta. Może lepiej by brzmiało jakbyś dała w drugim zdaniu "Najgorsze, że człowiek..." i tak dalej, bez powtórzenia tego "jest to"?
Dobra, a teraz co do fabuły. Opowiadanie wydaje się być częścią czegoś większego. Jakby wyrwany kawałek wielkiej powieści. Bardzo spodobała mi się postać demona-policanta. Jego emocje, które według mnie starał sie ukrywać. Pięknie opisałaś sposób w jaki próbuje (nie)wyrażać emocji, uczuć. Rysunek na dole też niczego sobie ;)
Widać było, że cierpiał wręcz katusze, bo wolał, że tak powiem zaprzedać się Czarownicy, żeby mu pomogła niż wykonać po prostu swoją pracę. Nie sądzę, że na początku coś do niej poczuł. Fizycznie może, skoro starał się odwracać wzrok od jej kuszącego ciała, ale z pewnością nie uczuciowo. Na końcu też nie jestem pewna, czy jakiś płomyk uczucia sie zapalił, ale mogę stwierdzić, że u Heleny tak. Strasznie i zarazem fajnie (wybacz za tak banalne słówko, ale mogłam znaleźc innego) jest to, że podczas używania magii pojawiają się jej sińce i rany. Takie oryginalne bym nawet powiedziała, bo nigdzie wcześniej się z tym nie spotkałam.
Teczniczna strona jak zawsze powala, tak profesjonalne się wydają Twoje działa, ale co się dziwić z taką wiedzą ;) i naturalnym drygiem do pisania. Przyjemnie i lekko się czytało, świat przedstawiony wchłonął mnie bez reszty, żebym mogła oglądać opisane sceny z pierwszego rzędu :)
Cudownie!
Czekam na kolejne ^^
Pozdrawiam ciepluśko i wiele weny posyłam :D
anielskie-dusze.blogspot.com