wtorek, 25 lutego 2020

Helena

Opowiadanko napisane, żeby przerobić urwanego erpega w one shota, bo nie lubię pozostawiać rzeczy nieskończonych. 
Postać mężczyzny nie należy do mnie i nie biorę jej w żadnym stopniu na siebie.

„Wtedy widzę to poprzez przebłyski temperamentu,

  klatka po klatce, jak koniuszek palca za wiatraczkiem:

  sen o czymś odległym, co również jest prawdą.

  Marzenia o wolności obok marzeń o umieraniu.”



Ostatni raz zerknął na swoje odbicie w lusterku cofania, nim w końcu zdecydował się wysiąść z czarnego suva. Smutne, mętne oczy, przykryte ciężkimi, zasinionymi powiekami i zapadnięte kości policzkowe; słyszał wiele razy, że powinien doprowadzić się do porządku, albo straci pracę, godność i resztki statusu w społeczeństwie. Hael był niemal gotów, by wrócić do domu i paść na łóżko z wyczerpania.
Okolica zdawała się spokojna. Uliczka, wyłożona płytą brukową i staromodne kamienice, o wysokich drzwiach i białych okiennicach. Ciężkie krople deszczu spływały po włosach i czole mężczyzny, gdy stał oparty o maskę swojego samochodu, w dłoni trzymając rozmiękający od wody kawałek papieru. Po kilku chwilach, które pozwolił sobie poświęcić na zamyślenie, wyprostował się i skierował się wąską ścieżką ku klatce schodowej jednego z budynków. Ciemne jak obsydian niebo rozciągało się nad jego głową i gdyby nie uliczne latarnie, nie widziałby niczego. Gniotąc między palcami kompletnie zrujnowaną kartkę, zadzwonił do drzwi.
— Kto tam? — odezwał się cichy głos po drugiej stronie, a szum deszczu uderzającego o bruk zdołał niemal zupełnie go zagłuszyć.
— Proszę mnie wpuścić. Ktoś zgłosił tutaj nadużycie — odparł gorzko, starając się przekrzyczeć bębnienie kropel.
— Czy mam kłopoty?
— To się okaże. Proszę otworzyć drzwi — zażądał stanowczo, tym protekcjonalnym tonem, którego nauczył się już na początku swojej kariery. Faktycznie, jeden z sąsiadów zatelefonował z pretensjami, a w powietrzu niemal czuć było zapach surowej energii, jaką tu wykorzystano. Skłamałby jednak, mówiąc, że zaistniała sytuacja obejdzie się bez reperkusji. Nadludzkim wymierzano o wiele surowsze kary za łamanie prawa, niż robiono to zwykłym ludziom.
  Wejście rozwarło się przed nim z przeciągłym jękiem starych zawiasów, a w progu stanęła dziewczyna. Na sobie miała jedynie cienki szlafrok, związany czymś, co przypominało wyciągnięty welurowy szalik i srebrną bransoletę na lewym nadgarstku, ze skrzętnie wyrzeźbionym chrabąszczem majowym.
— Dzień dobry — powiedziała głosem zimnym, jak zamarznięta tafla rzeki. Hael pomyślał, że jest całkiem ładna, z młodą buzią i jasnozielonymi oczami. Od razu jednak odegnał tę nieprofesjonalną myśl, kołatającą mu w głowie.
— Odnotowano tutaj niepokojące rzeczy — poinformował kategorycznie, po czym bezceremonialnie minął klatkę schodową i wszedł się do środka mieszkania, ramieniem odpychając dziewczynę.
Salon, w którym się znalazł pachniał ziołami, fioletową bazylią, lawendą, trawą cytrynową i czymś jeszcze, czego nie znał. Ściany pokrywał przyciemniały od dymu fresk, przedstawiający mitologiczne sceny. Orzeł o mahoniowym piórach porywający Ganimedesa ku chmurom. Blada Psyche w sukni ślubnej. Iksjon, z ciałem nienaturalnie rozciągniętym na rozżarzonym kole. Wściekłe psy rozszarpujące mięso Akteona.
— Roberto Ferri — mruknęła ochryple i przeciągnęła się, przywodząc tym na myśl kota.
— Słucham? — spytał bezmyślnie, a jego oczy, zmrużone i zmęczone, spostrzegły, jak cienka tkanina spowija kształt jej piersi i krągłość bioder.
— Artysta, który je namalował — wyjaśniła, uśmiechając się wymuszonym uśmiechem. Jej dłonie opadły ciężko wzdłuż ciała — Naturalnie, to tylko reprodukcje. Nie byłoby mnie stać na oryginały.
Hael wzruszył ramionami z obojętnością, wszedł w głąb pokoju i usiadł na kanapie. Z chwilą, kiedy mężczyzna wszedł do środka, cisza w pomieszczeniu stała się o wiele głośniejsza, niż krzyki deszczu za oknem.
— Coś do picia? — zaproponowała miękko, przestępując z nogi na nogę, jakby stanie w miejscu nagle stało się dlań niebywale trudne. Skinął głową i na kilka sekund pozwolił powiekom opaść. W otaczający go koktajl zapachów wciął się jeszcze jeden ostrzejszy, mniej subtelny. Zaciągnął się, a jego nozdrza wypełniły się wonią prażonych ziaren kawy. Odchylił głowę, na moment rozkoszując się tym uczuciem, miękkością kanapy i odgłosami krzątaniny w kuchni. Na kilka chwil zapomniał, że jest w pracy, a zmęczenie po trzech nieprzespanych nocach dopadło go ze wszystkich stron. Z trudem uniósł powieki, starając się przywrócić do porządku.
— Muszę panią wylegitymować — poinformował szorstko, gdy dziewczyna wróciła do pokoju, niosąc w dłoniach odrapaną tackę z dzbankiem i dwoma filiżankami z cienkiej porcelany — Jakikolwiek dokument z, na którym jest nazwisko.
Naczynia stuknęły o siebie lekko, kiedy odstawiła tacę na okrągły kawowy stolik między dwoma sofami.
— Może być identyfikator pracowniczy? — zapytała opanowanym głosem, a na jej twarzy pojawił się dziwnie niepokojący, wymuszony uśmiech. Hael skinął głową lekko. Odpowiedziała tym samym gestem, po czym skierowała się do jednej z komódek ustawionych pod ścianą i wyjęła z najwyższej szuflady plastikową kartę na blado niebieskiej smyczy.
Niemal wyrwał identyfikator z jej dłoni, kiedy tylko zbliżyła się i wyciągnęła rękę ku niemu. Marszcząc brwi, dokładnie przyjrzał się maleńkim literkom, oplatając wypłowiałą, błękitną tasiemkę wokół swojego palca. Oczy piekły go z braku snu.
— Helena — odezwał się w końcu — Bardzo dojrzałe imię dla tak młodziutkiej dziewczyny. Powiedz mi więc, Heleno, dlaczego nie jesteś odnotowana w urzędzie statystycznym? Wszyscy nadludzcy są do tego zobowiązani.
Przekrzywiła głowę i usiadłszy na fotelu ustawionym na lewo od kanapy, nalała Haelowi filiżankę kawy. Doskonale czarnej, której aromat znów uderzył w przeczulony zmysł węchu. Ospałym ruchem smukłej dłoni, przesunęła porcelanową filiżankę bliżej mężczyzny.
— Jesteś demonem — bardziej stwierdziła, niż zapytała, a w jej głosie przebrzmiała nuta ciekawości. Zdawała się kompletnie zignorować pytanie, lub też nie uznała go za wystarczająco ważne, by udzielić odpowiedzi — Słyszałam, że tacy jak ty rzadko dożywają dorosłości.
— Jesteś czarownicą — odparł, nieznacznie pochylając się nad stolikiem. Zapulsowało mu w skroniach, jakby krew zaraz miała rozsadzić mu głowę. Nie powinna wiedzieć — Takie jak ty nie stoją ponad prawem. Ponawiam pytanie: dlaczego nie jesteś odnotowana w urzędzie statystycznym?
— Z wielką chęcią odnotowałabym się w urzędzie. Gdybym tylko wiedziała w dniu osiągnięcia pełnoletniości o tym, że nie jestem człowiekiem.
Kącik jej ust zadrżał niemal niezauważalnie, nie przestała się jednak uśmiechać. Wyciągnęła dłoń, by odebrać od Haela swój identyfikator; skóra na jej ręce była biała jak porcelana dzbanka, poprzecinana niebieskawymi żyłkami, a na koniuszkach palców wyraźnie zaczerwieniona. Zignorowawszy ten gest, odłożył kartę na stół, po czym nerwowym, niemal spazmatycznym ruchem podniósł filiżankę i przycisnął naczynie do ust, pozwalając, by kawa poparzyła mu język i podniebienie.
— Jest dużo czarownic, prawda? — spytała, a uśmiech w końcu znikł z jej twarzy. Przesunęła językiem po spierzchniętych, bladych wargach. Pokiwał głową przecząco, zaciskając palce na uszku filiżanki z taką siłą, że mógłby urwać je od naczynia.
— Nie takich jak ty — odpowiedział zdawkowo. Wszystko było nie tak, jak powinno.
Czarownice. Drobne wróżbiarki, kobiety z piętnem na czole, mogły w najlepszym przypadku postawić tarota, przepowiedzieć niedaleką przyszłość lub zaoferować remedia na niegroźne choroby. Większość czarownic jakie znał opanowała tylko te techniki, których można się nauczyć przez wieloletnią praktykę. Nie był co prawda specjalistą w dziedzinie, ale swój instynkt miał. Jeśli mimo wieloletniego tłumienia jej moc i tak wyszła na jaw bez żadnej właściwej nauki, dziewczyna musiała być naprawdę bardzo uzdolniona. Spojrzał na ciemne znamię w kształcie odwróconego półksiężyca, przypominające tatuaż na jej czole. Wyczuła jego prawdziwą naturę; od razu wiedziała kim jest. Mógł udawać spokój, chociaż krew w jego żyłach wrzała. Zwykła czarownica nie zdołałaby dostrzec jego pochodzenia.
— Uznam to za swoisty komplement — odezwała się, jak trzęsienie ziemi wcinając się w jego rozmyślania. Nonszalancko oparła się plecami o oparcie fotela i założyła nogę na nogę. Hael zapatrzył się beznamiętnie w siniec wysoko na jej udzie, fioletowawo-czarny, jak niewielka galaktyka.
Ponoć osoba, która nie śpi przez jedną noc, czuje się podobnie jak podczas upojenia alkoholowego. Przetarł oczy wierzchem dłoni, próbując skupić myśli na jednym, konkretnym temacie.
— Pachniesz jak strach — stwierdziła niespodziewanie, pochylając się w kierunku mężczyzny. Ciężki zapach goździkowych liści i palonych papierosów omotał go, jak rosa osiadając na skórze.
— Moglibyśmy się dogadać — stwierdził, odrzucając głowę w tył.
Dziewczyna uniosła brew i odsłoniła zęby w uśmiechu, tym razem zgoła innym niż ten, którym raczyła go od początku rozmowy. Szczerym, z nutką szelmowskiej ironii.
— Moglibyśmy się dogadać, mówisz? — zapytała, jak kot przekrzywiając głowę. Włosy osunęły się z jej barku i opadły na pierś.
— Nie będę dalej drążył. Policja, ani inne służby nie będą się tobą interesować, przynajmniej dopóki nie zrobisz czegoś naprawdę niebezpiecznego.
— Brzmi zachęcająco — odparła figlarnie, delikatnie unosząc kolano lewej nogi — Ale co na to policyjny kodeks moralny?
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo, ignorując tę zaczepkę. Poprawił się nieznacznie na miękkiej sofie i zerknął za okno. Niebo zmieniło swoją barwę z głębokiej czerni, którą zastał opuściwszy auto, na nieco jaśniejszy odcień grafitu, przecięty jasnym punktem Księżyca. Przez chwilę obserwował, jak krople uderzają o szybę, tworząc fantazyjne koła. Zlepione kosmyki, przyklejone do jego czoła nagle przypomniały mu, że zaledwie od kilkunastu minut siedzi na obitej skórą kanapie, w pokoju ozdobionym dziwnym freskiem.
— Moim kodeksem moralnym nie musisz się przejmować — stwierdził w końcu niemal nienaturalnie spokojnym tonem, ponownie przenosząc wzrok za Helenę.
Zmrużyła oczy i rozchyliła delikatnie wargi, jakby chciała zripostować jego słowa, jednak w ostatniej chwili się opamiętała – spuściła jedynie głowę w dół i z największą dozą słodkości, na jaką było ją stać, spytała:
— Czego chciałby pan w zamian?
Kiedy opuszczał jej mieszkanie, ulewa osłabła nieco, a pełnia wprawiała ciężkie krople w lekkie migotanie. O tej porze roku, słońce zachodziło koło trzeciej i nie pojawiało się z powrotem przez blisko dwadzieścia godzin. Niemal nieustająca noc. Osoby przybywające do Valo Yössä uznawały to za dziwne, wręcz przytłaczające; trudno jednak uznać coś za takie, kiedy towarzyszy ci to przez dekady. Hael był przyzwyczajony do mroku, trzymającego miasto w swoich sidłach od jesieni po późną wiosnę. Wsiadając do auta, spojrzał w lusterko cofania, na swoje smutne, zmęczone oblicze. Był przystojnym mężczyzną, chociaż siateczka żył pod oczami, szorstki zarost na brodzie i wysuszona skóra zaczynały utrudniać dostrzeżenie tego. Wszystkie demony były obdarowane niepospolitą urodą; w końcu pierwszy z nich był niegdyś aniołem i ulubieńcem Boga. Zacisnął wargi i drżącą rękę wcisnął kluczyk do stacyjki.
Niemal bezmyślnie, wiedziony dziwnym rodzajem instynktu, zboczył z głównej drogi. Wąskie, nieoświetlone uliczki wiodły go w kierunku, który miał nadzieję zapomnieć.  Zabawne jest to, jak jedna chwila może zmienić całe życie. Najgorsze jest to, że człowiek nigdy się jej nie spodziewa. Budzi się jak zwykle rano i nie wie, że to właśnie tego dnia cała jego egzystencja rozpadnie się na najdrobniejsze kawałeczki. Helena bezwstydnie badała jego myśli, eksplorowała, jak galerię sztuki. Wiedział, że zobaczyła wszystko to, co chciał ukryć, nie czuł jednak wstydu, a satysfakcję. „Co na to policyjny kodeks moralny?” spytała, kiedy stawiał przed nią swoje warunki. Jak droczące się dziecko, z kapryśnym uśmiechem na ustach.
Zaklął, gwałtownie szarpiąc kierownicę, by ominąć posągowego jelenia, stojącego na skraju drogi. Kwiecista wiązanka wyrwała się z jego gardła. To miał być jeden z nielicznych normalnych wieczorów tej jesieni. Kolejne białe pigułki przeciskające się przez zabliźnione gardło, smog wypełniający płuca i paskudna obojętność, którą emanował nie tylko on, ale i cały świat. Los jednak zdecydował się pokrzyżować te plany.
Zaparkował suva na poboczu. Żeliwna brama stała otworem, jakby nikt nigdy jej nie zamykał. Inskrypcja nań, toporne, rzeźbione litery, głosiła: secúndum nomen tuum, Deus, ita et laus tua in fines terræ - Jak imię Twe, Boże, tak i chwała Twoja sięga po krańce ziemi. Z ciężką głową wysiadł z samochodu i niespiesznym krokiem przekroczył próg cmentarza świętej Vilhelminy. Właściwie nie wiedział, dlaczego zdecydował się przyjechać w to miejsce; nie odwiedzał go w końcu od ponad dwóch lat. Być może gdy ktoś wertował myśli drugiej osoby, ta osoba również wracała do nich siłą rzeczy. A teraz wspomnienie nie dawało mu spokoju, cisnąć się przed jego oczy z siłą znacznie większą, niż ta, z którą próbował je odeprzeć. Obejmując się ramionami, by choć trochę osłonić się przed zimnem, usiadł na ziemi, przed niewielkim nagrobkiem. Słowa wyryte w jasnoszarym kamieniu były niemal niewidoczne.
— Cześć mała — rzucił mrukliwie w przestrzeń, a wiatr poniósł jego słowa echem w dal. Przez kilka sekund z zamkniętymi oczami i złudną nadzieją czekał na jakąkolwiek odpowiedź, inną niż cisza. Bezcelowo – był w końcu zupełnie sam, a duchy przecież nie istnieją. Uniósł powieki i przybrał na twarz gorzki uśmiech. Jego mała siostrzyczka, najukochańsza osóbka w jego życiu, przyczyna wszystkich jego koszmarów. Znów zamknął oczy i pozwolił wspomnieniom płynąć.  Siedział samotnie w zadymionym, dusznym pokoju. Jego kreaturzo-wygięty kręgosłup boleśnie wbijał się w ścianę, ale to nie miało znaczenia. Nie mógł płakać, już nie potrafił. To krople innej, metalicznej mazi skapywały mu na koszulę, którą będzie zmuszony wyrzucić. Dławił się powietrzem, a może tylko własną beznadzieją. Zdawał się nie istnieć, ale wolał myśleć, że to wszyscy inni nie istnieli. Wokół jego twarzy tańczyły płomienie, których nie potrafił powstrzymać, tak jasne, że widział je nawet mimo zaciśniętych powiek. Wirowały wokół niego, pożerając wszystko, czego dotknęły. Każdej nocy chował twarz w dłoniach, starając się nie widzieć tego, co zrobił, po czym budził się zlany potem, ze skostniałymi z zimna palcami. Każdej nocy na nowo przeżywał dzień, kiedy jego tłumiona moc nagle wydostała się z jego ciała jak eksplozja.
Helena zarzekała się, że jest w stanie pozbawić go tych nocnych wizji – wymienił jej swobodę na swoje przespane noce. Powinien był skłuć jej ręce za plecami i zabrać ją do Białej Wieży, gdzie nałożyliby blokadę na jej moc, tak, by więcej nie mogła jej używać. Pokusa uwolnienia się od koszmarów była jednak znacznie silniejsza, niż obowiązek moralny i poczucie prawości.
 Brak snu jest biletem w jedną stronę do tymczasowej psychozy.
— Do widzenia — powiedział, podnosząc się z ziemi. Jego spodnie były brudne od błota i trawy, która zmiękła pod wpływem ciepła jego ciała. Otrzepał się nieuważnie i nie odwracając się więcej w kierunku grobu, wrócił do auta.
Następnego wieczora znów wybrał się do Heleny, tym razem jednak zostawił służbowy samochód na parkingu przed Białą Wieżą. Autobus jak zwykle zadrwił sobie z niego i nie pojawił się wcale, zmuszając Haela do nieplanowanego spaceru obrzeżami miasta. Choć niechętnie, musiał przyznać, że ta część Valo Yössä była niesamowicie urokliwym miejscem, zwłaszcza o tej porze dnia, gdy zapalały się drobne światełka, rozciągnięte między przydrożnymi latarniami. Poprawił szalik i schował dłonie do kieszeni płaszcza, z całych sił starając się spokojnie i miarowo oddychać zimnym powietrzem. Uspokoić bicie serca, chociaż coś rozrywało go od środka.
Czarownica przywitała go dzbankiem czarnej, gorącej kawy, którą napełnił swój kubek bez zastanowienia.
— Nie chciałbyś czegoś mocniejszego? — zapytała miękkim głosem, przysiadając na poręczy fotela. Wyglądała nieco inaczej, niż poprzedniego dnia. Jej jasne włosy były starannie zebrane w gładki kok, a jasnozielone oczy podkreślone szarym cieniem. Znamię w kształcie półksiężyca mieniło się lekko, jakby nałożyła nań półprzezroczystą, srebrną emalię.
 — Nie trzeba — odparł, sunąc palcem po brzegu kubka z cienkiej porcelany — Ale nie obrażę się, jeśli ty się napijesz.
Pokiwała głową z lekkim uśmiechem.
— Ja nie pijam, alkohol osłabia zmysły. Założyłam, że ty będziesz chciał nieco się… — przerwała na moment i spoważniała — uspokoić i dodać sobie odwagi.
— Mam powody, żeby tego chcieć?
— O tym dopiero się przekonamy — powiedziała chłodno, stając na nogi. Ruch jej ciała sprawił, że aksamitna sukienka zawirowała lekko na jej biodrach — Ale wiedz, że podchodzę do zaistniałej sytuacji z pełną powagę i szczerze chciałabym ci pomóc. Niemal całą noc spędziłam szukając rozwiązania i odnalazłam dwie możliwości… — zawahała się na kilka sekund i zerknęła za okno — Jeśli żadna z nich nie zadziała, poszukam czegoś innego.
— Doceniam to — przyznał, dopiwszy resztki kawy. Przyjemne uczucie ciepła wciąż jeszcze rozchodziło się po jego ciele, choć zaczął tracić pewność, czy to gorący napój był jego źródłem, a nie intensywny, korzenny zapach włosów Heleny, który wypełniał jego nozdrza i gardło — I doceniam twoją szczerość.
— Musisz tylko zasnąć, żebym mogła spróbować.
Zmarszczył brwi i przełknął ślinę. Czarownica stała przed nim nienaturalnie sztywno, jak statyczny posąg z marmuru, a na jej bladych nogach pyszniło się więcej sińców, niż poprzedniego wieczora. Przy ciemnogranatowym aksamicie jej sukienki, zdawały się jeszcze bardziej kontrastować z białą skórą jej ud.
— Nie jestem w stanie zasnąć na zawołanie — wycedził przez zęby, zaciskając palce na pustym kubku. Znów pokiwała lekko głową, a w kącikach jej ust zaczął błądzić frywolny uśmiech. Wyciągnęła dłoń i czubkami palców dotknęła skroni Haela.
Świat zawirował przed jego oczami, rozmywając się w mdłą feerię barw i świateł. Instynktownie spróbował przeciwstawić się obezwładniającemu uczuciu, jednak chłód skóry dziewczyny uspokoił jego myśli dziwnie kojącą siłą. Pozwolił powiekom zlepić się, a głowie ciężko opaść na oparcie sofy.
            Oderwała dłoń od twarzy mężczyzny z trudem, jakby ich ciała skleiły się w tym jednym punkcie. Na kilka sekund przymknęła oczy, po czym ze świstem wypuściła z ust wstrzymywane powietrze. Krótka fala bólu uderzyła w jej przedramię, jakby ktoś wbił jej tępy sztylet głęboko w mięso. Tuż nad nadgarstkiem zaczął wykwitać czerwono-czarny siniec; widoczny efekt użycia wyniszczającej magii.
Z cichym sapnięciem przysiadła na kolanach Haela i z powrotem przycisnęła palce do jego czoła. Zamknąwszy oczy, poczuła jak jego energia wypełnia jej żyły, ciemna, jak niebo za oknem i zdziczała siła demona. Chwila nieuwagi, a bez trudu mógłby rozszarpać ją na najdrobniejsze kawałki, rozsadzić ją od środka, pozostawiając jedynie krew na ścianach i trochę wspomnień. Tak samo, jak uczynił z tą drobną dziewczynką, którą zobaczyła w prześladujących go wspomnieniach.
Przesunęła palcami po jego włosach, odgarniając je z twarzy. Wyglądał spokojnie śpiąc. Nieznaczna bruzda, którą dostrzegła wcześniej na jego czole teraz wygładziła się i zniknęła. Niemal od razu na pokrytym piegami nosie pojawiło się lekkie zaróżowienie. Nie wyglądał, jakby lada chwila koszmary miały wstrząsnąć jego świadomością.
— Głupi chłopiec — mruknęła gorzko, odsuwając dłoń. W jednej chwili bruzda znów przecięła jego czoło, a podbródek zadrżał mu, jak w trakcie płaczu.
Zaskoczona tą nagłą zmianą, chwyciła jego twarz w dłonie i przycisnąwszy czoło do jego, powoli zaczęła recytować wyuczoną formułę.
Za oknem zaczął prószyć pierwszy śnieg, malutkie gwiazdki płynęły leniwie z nieba, a Helena próbowała wyobrażać sobie, że to kosmos płodził je na swoje podobieństwo. Z całych sił przekazywała tę spokojną wizję wraz z zaklęciem, aż oddech Haela powrócił do normalnego, miarowego tempa, a skóra jego twarzy wygładziła się. Przez kilka kolejnych kwadransów tkwiła w bezruchu, by przekonać się, czy salwa koszmarów powróci i zmusi ją do kolejnego wyczerpującego zaklęcia. Nic takiego jednak się nie stało, a mężczyzna zdawał się spać spokojniej, niż kiedykolwiek mógłby to sobie wymarzyć.
Z trudem wyprostowała się, ociężale poruszając zastajały w niewygodnej pozycji kręgosłup. Wzdychając, stanęła i postawiła dwa krótkie kroki w tył. W stopach czuła nieprzyjemne mrowienie, a w dłoniach pulsującą krew. Na jej nodze pojawiło się kilka płytkich ran, ale żadnych więcej zmian na skórze nie zdołała u siebie zaobserwować.
Przesunęła palcami po twarzy, rozmazując i tak zrujnowany makijaż po powiekach i policzkach.  Nie, nie, nie. To nie mogło mieć najmniejszego sensu. „Nie" niewiele zmieniało – a powinno. Słyszała, jak powtarza to słowo w swoim wspomnieniu, pokryty krwią i przerażony. Nie umiała określić, ile wtedy miał lat, ponieważ wyglądał praktycznie tak samo, jak w momencie, gdy przysiadł na jej kanapie. Zgadywała jednak, że od tamtego zdarzenia minęło już kilka wyniszczających jesieni.
Chwiejnym krokiem opuściła salon, wchodząc schodami do swojej sypialni. Wycieńczona, jak bo wielogodzinnym biegu i obolała. Pozostawiła mężczyznę za swojej kanapie, przykrywszy go miękkim, wełnianym kocem z białymi frędzlami, by w spokoju odespał wszystkie stracone noce. Zsunęła z siebie sukienkę i rozpuściła włosy, pozwalając by opadły luźno na plecy i ramiona. Nie miała siły, by zmyć z siebie odrętwienie i zdenerwowanie; pragnęła tylko, by chłodna kołdra ukoiła obolałe nogi i zmęczone ramiona.
Przed świtem obudziły ją chrapliwe krzyki, dochodzące z salonu, w którym zostawiła Haela. Pełne bólu i paniki wrzaski sprawiły, że wypadła z pokoju, nakładając szlafrok w biegu i niemal potykając się na śliskich, drewnianych schodach. Mężczyzna leżał na podłodze. Spadł z kanapy, zaplątany w koc. Rzucał się, oczy miał otwarte, choć widać było w nich tylko białka, i krzyczał.
— Koszmar? — wyszeptała Helena, opadając na kolana i dotykając go ostrożnie. Ciepłe łzy bezsilności zapiekły ją w oczach. Była przekonana, że zaklęcie spełniło swoją rolę i że jej się powiodło. Zacisnęła zęby i przesunęła dłonią po ramieniu mężczyzny.
Hael uspokoił się nieco pod tą delikatną pieszczotą palców i wydał z siebie zduszony szloch. Przestał się szarpać, choć nadal oddychał ciężko. Gdy tylko Helena odsunęła dłoń, z jego ust znów wydarł się krzyk, więc ponownie go dotknęła, tym razem przyciskając rękę do jego klatki piersiowej. To go ukoiło.
Jego skóra paliła dziwnym rodzajem gorączki, która zdawała się nie być do końca fizyczną dolegliwością. Helena pobiegła do kuchni po namoczony zimną wodą ręcznik, by przemyć mu twarz. Nie miało dłużej znaczenia to, że to właśnie on był osobą, której była winna przysługę. Teraz był kimś, kto jest chory i potrzebuje pomocy.
Położyła się obok niego na drewnianych panelach i przytuliła się na jego pleców, nie hamując już łez bezsilności. W jednej chwili zapomniała o obu zaklęciach, których się nauczyła i o niezwykłej mocy ziół, które przygotowała wczorajszego popołudnia. Liczyło się tylko to, że gdy ich ciała się stykały, Hael uspokajał się, jakby nigdy ich nie zaznał, przestawał krzyczeć i szarpać się jak w spazmach.  
— Nie tak miało to wyglądać — oznajmił nad ranem posępnym tonem. Był blady, a jego oczy po nocy koszmarów okalały cienie intensywniejsze niż wieczorem. Helena również nie spała, zajęta trzymaniem go w objęciach i szeptaniem mu sekretów, by go uspokoić, ale też rozpaczaniem nad własną bezradnością. Obydwoje siedzieli na podłodze salonu. Hael bawił się drobną łyżeczką ubrudzoną fusami od kawy.
— Przepraszam, że nie udało się za pierwszym razem — mruknęła, podciągając kolana pod brodę.
— Nie mam ci tego za złe. Doceniam, że spróbowałaś.
— Nie, nie, nie — jęknęła, chowając twarz w dłoniach — To moja wina. Spanikowałam i nie zrobiłam tego, co powinnam, ale uspokajałeś się, kiedy tylko cię dotykałam i zapomniałam, że miałam wypowiedzieć zaklęcie.
— Wszystko nie tak — zaśmiał się cicho i rzucił łyżeczkę na podłogę — Kiedy byłaś blisko, koszmar nie znikał. Ale w jakiś sposób wiedziałem, że to tylko dawne wspomnienie i że w każdej chwili mogę się obudzić. Że ten trup może jeszcze ożyć, choćby na moment.
Tak, ze swojego punktu widzenia, który ukrywał przed światem, tym właśnie był: niczym więcej, jak trupem. Workiem mięsa i kości ułożonym na kształt człowieka, pragnącym i jednocześnie nienawidzącym czuć, skopanym przez marzenia, na wpół nieżywym. Gdyby tylko Helena wiedziała, że mogła być lekiem na wszystko, że była w stanie ukatrupić tę chorobliwą potrzebę bycia kochanym przez wszystkich w miękkości swojej skóry i zapachu swoich włosów. Odwrócił się w jej kierunku i uraczył ją smutnym uśmiechem. Wpatrywała się w niego przez palce. Na lewym nadgarstku znów miała rzeźbioną bransoletę z chrabąszczem. Misternie uformowany w metalu robak zdawał się żywy i gotowy, by oderwać się od obręczy i odlecieć z ręki dziewczyny.
— Dzisiaj w nocy znowu spróbuję — oznajmiła z dziwną mocą, odsuwając dłonie od twarzy — Ale tym razem postaram się nie stracić opanowania.
— Nie musimy robić wszystkiego od razu — stwierdził, zignorowała jednak jego słowa.
Dzień wcześniej, nad ranem wypełnił dokumenty, opisując sytuację jako fałszywe zgłoszenie. Mógłby stracić pracę. Mógłby nawet trafić przed sąd. Ale to wszystko zdawało się błahostką, nieistotnym żartem, kiedy siedzieli razem na podłodze, a ich bose stopy stykały się nieznacznie.  Musiał uwierzyć, że grzech może uczynić człowieka lepszym.
Każdego kolejnego dnia tygodnia zaklęcia znów zawodziły. Przez kilka chwil oczyszczały umysł, pozostawiały po sobie jednak nieprzyjemny posmak; sny uderzały po nich ze zdwojoną siłą.
Czasem w nocy Haela nie dopadały koszmary. Spali wtedy razem, spokojnie i bezpiecznie, choć nadal splątani ze sobą, co stało się przyzwyczajeniem, a może nawet czymś więcej. Ich ciała pasowały do siebie i Helena wpadł na myśl, że jej sen byłby częściej zakłócany przez jej własne koszmary, gdyby nie ramię, które jakimś sposobem zawsze kończyło oplecione wokół jej biodra, a łagodny oddech Heala owiewał jej czoło w miejscu, gdzie spoczywały jego usta, dotykając skóry nie dla pocałunku, ale dlatego, że znajdowały się tak blisko.
W obliczu tak spędzonej wieczności myślała, że mogłaby się zakochać.


helenkowa strona w moim szkicowniku